środa, 20 maja 2009

Całkiem zwyczajny człowiek...

Poznań. Pan Władysław to najzwyczajniejszy były więzień KL Auschwitz. Uśmiechnięty i bardzo skromny. Mówi, że niczego wielkiego w swoim życiu nie dokonał. A tymczasem jego biografia mówi sama za siebie.
- Ty Maksiu, chyba będziesz świętym. - powiedział do o. Maksymiliana Kolbe, podczas jednej z niewielu wolnych chwil w obozowej rzeczywistości.
- Oj, na pewno nie! Nie zdajesz sobie sprawy, ile trzeba się napracować, by zostać świętym - odpowiedział mu z humorem nie kto inny, jak właśnie przyszły święty.
Tak, pan Władysław przyjaźnił się w obozie z ojcem Kolbe. Do dziś ma do niego szczególne nabożeństwo. W pokoju wisi jego wielki portret.
Był świadkiem na procesie beatyfikacyjnym. A później jako jedyny świecki brał udział w uroczystej delegacji do Rzymu. Uczestnicy wyjazdu nie chcieli z nim rozmawiać, bo traktowali go jako agenta SB. Dopiero w drodze powrotnej sprawy się wyjaśniły.
Poza tym pan Władysław działał w obozowym ruchu oporu. W Buchenwaldzie zrobiono z niego królika. Gehennę obozową przeżył i wrócił do kraju. Po wojnie obronił doktorat z weterynarii. Pewnego razu przyszli do niego działacze partyjni i powiedzieli:
- Nie możesz, pan, leczyć kotków i piesków, bo to burżuazyjne zwierzęta. Teraz Polska rośnie w siłę i trzeba się przestawić na krowy i świnie. - I tak pan Władysław zaczął za darmo doglądać hodowlę świń. A zarabiał na... wysoko ustawionych członkach komitetu PZPR, którzy cichaczem zjawiali się u niego ze swymi domowymi pupilami.