piątek, 6 lutego 2009

Kiciuś muzealny

Przymierzałam się do zrobienia fotografii zwisającego sopelka, a tu kiciuś pojawił się na horyzoncie. Oswojony był, bo od razu podbiegł. Tak się zaczął łasić, burczeć, że trudno było go nie pogłaskać. A kiciuś od razu wskoczył mi na kolana (ot, jaki nauczony!). Kiedy próbowałam odejść, skakał z pazurkami na moją nogę i trzymał się spodni (proszę, proszę - jaki zuchwały!). I pojawił się problem, bo kiciusiowi tak spodobało się głaskanie i drapanie za uszkiem, że każda moja próba oddalenia się powodowała, że kiciuś szedł za mną i przeraźliwie miauczał. Jejku!
Wszystkie wycieczki na mnie się gapiły - że pewnie kota męczę! I to gdzie? W Auschwitzu!